Superwizja Kamila Wnuka

„I zauważyłem, że belfer jak krowa pasie się moją zielonością.”

Dlaczego często po ukończeniu uczelni artystycznej trzeba „odpocząć”, wygenerować własny język wypowiedzi, poszukiwać swojej identyfikacji. Mówi się obiegowo o ograniczających założeniach programowych, akademickich schematach, rutynie i rytuałach funkcjonowania. Co kryje się za fasadą szkoły? Można prowokacyjnie stwierdzić, że szkoła oprócz dozowania pewnej specjalistycznej wiedzy, egzekwuje studenckie posłuszeństwo przy pomocy władzy autorytetów, którzy w przypadku dziedziny opartej na relatywizmie, mogą być autorytetami fałszywymi. Prestiż i pozycja takiego autorytetu ugruntowuje się dzięki zielonej ignorancji i inercji studentów, przygniatanych artystycznymi dokonaniami i medialną sławą profesorów. Ich autorytarnie narzucone gronostajowe mistrzostwo skutkuje intelektualnym mobbingiem i stylistycznym, pracownianym molestowaniem. W reakcji następuje koniunkturalne kalkulowanie – kogo warto znać, z kim trzymać, który z mistrzów sprawi, że staniemy się sieciowym artystą art worldu. Jeśli już jest się tą fałszywą ikoną, nie liczy się siła światła mądrości, wtedy można wszystko.

„Chwyciła mnie niewłaściwa i anachroniczna chętka – trafić nauczyciela w sam nos papierową kulką.”

W jednej z pierwszych prac wideo Kamila Wnuka (2003), ujrzałem autora idącego w biały dzień korytarzami radomskiej politechniki z siekierą opuszczoną przy nodze. Jego milczący marsz był powściągliwy i nieukierunkowany, wyrażający potencjalne zagrożenie dla otoczenia. W międzyczasie dochodziło do tzw. akademickich interakcji: może ktoś postukał się w głowę, może kogoś przeszedł dreszcz na widok ostrego narzędzia? Chciałoby się krzyknąć ostrzegawczo, a może karcąco – ostrożnie z tą siekierą Kamilu! Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Jednak ówczesny kontekst pracy – tragiczny czyn studenta-szaleńca, który zaatakował wykładowcę na Politechnice Gdańskiej – był czytelny i niesmaczny. Film zantagonizował społeczność studentów i kadry akademickiej. Dlaczego student Kamil Wnuk, ośmielił się w konwencji artystycznej podnieść rękę na własną matkę uczelnię? Co oznaczała wówczas ta symboliczna groźba użycia siły? Kolejny pokoleniowy bunt? – zapewne tak, a może było to także wytyczenie przez aktora obszaru poszukiwań dla kolejnych działań artystycznych? On sam, z pełną świadomością skutków swojego filmu, doświadczał w tamtym czasie, nie pierwszych i zapewne nie ostatnich, środowiskowych ostracyzmów.

„Zrozumie syn ziemi, że nie wyraża się w zgodzie ze swoją najgłębszą istotą, lecz tylko i zawsze w formie sztucznej i boleśnie z zewnątrz narzuconej, bądź przez lud, bądź też przez okoliczności. Pocznie przeto lękać się tej formy swojej i wstydzić się jej, jak dotąd czcił ją i nią się pysznił.”

Zamknięcie ASP w Poznaniu (2006) jest działaniem znamionującym, że możliwe jest poszukiwanie innych dróg niż obiegowego wyjścia z sytuacji; może wejścia do akademii, i poruszania się w jej zhierarchizowanej personalnej strukturze na zasadzie równoległości i pozornej równości. Był to uciążliwy znak dla obydwu stron. Komunikat był wyraźny „uwaga - nadchodzę!”. Następne akcje i wideo-performance Wnuka (Ziemia niczyja, Sztuka wyboru, Balet S. Brzoski), noszą znamiona pamfletu demaskującego schematyczność, skostnienie i pustkę gestów środowiska artystycznego uczelni. Artysta osiąga to, stosując strategię przenikania, polegającą na pozornej neutralności obserwatora, przyjmuje metodę zamiany punktów widzenia. Nie poszukuje odpowiedzi w sposób pasywny i zadaniowy, w swoich pracach odnosi się do artystów-pracowników ASP, którzy są dla niego głównym tematem i powodem działań. Prowadząc dyskurs z ich rozumieniem sztuki i metodyką nauczania, relacjonuje go intymnym wglądem z innej perspektywy – do wnętrza pracowni, akademii, przed którym trudno coś ukryć. Wnuk nie chcąc być programowo zunifikowanym (np. w pracowni prof. I. Gustowskiej, czy prof. W. Müllera), zanim sam zostanie oceniony, dokonuje lustracji oceniających, banalizując ich patos, prowokując sarkastyczną szczerością, cytując w swoich pracach ich środki wyrazu. Przemawia otwartym tekstem, redukując wieloznaczność artefaktów, patrząc bez emocji prosto w oczy z ekranu, przybierając pozę superwizora, czasem autoironicznie przebranego w garniturek będący zbroją pozornej niewinności, a wszystko to w chłodnej zminimalizowanej oprawie środków formalnych. W paradoksalny sposób, podczas wewnętrznych kolaudacji, oceniający oceniają ocenę samych siebie dokonaną przez ocenianego. W pracy Święci i błogosławieni personom zmanipulowanym ujęciem fotograficznym Wnuk udziela wskazówek, dookreśleń, dedykując im wybrane przez siebie fragmenty z Pisma Świętego. Przyjęta przez niego metoda nauki Poznania poprzez lustrzane odbicia, dekonstruowanie idei i zjawisk, wykazywanie zmanierowania postaw, prowadzi go ku postmodernistycznemu zanikowi formy. Przekornie nazwałbym go kanibalem, zyskującym siłę i witalność na skutek rytualnej konsumpcji (infiltracji) mózgu (intelektu) osób sztuki. Jawność jest jego siłą – pytając kompetentnych o kompetencje liczy na bezkarność i zgodę na udział w grze-eksperymencie. W ten sposób osiąga podporządkowanie – w końcu, kto odważy się mu odmówić? Hipotetyczny monolog wewnętrzny osoby badanej jego sztuką, mógłby brzmieć następująco: ...wypada zgodzić się i wystawić swój autorytet na próbę, za wszelką cenę nie okazać się cenzorem, nawet pomimo dysonansu poznawczego. On jest tylko słabym chłystkiem, moje własne poczucie wartości to jakoś wytrzyma, NIECH ŻYJE SZTUKA...

P.S.
Możliwe, że w latach 1995-2000 byłem fałszywym autorytetem Kamila Wnuka, będąc nauczycielem przedmiotu Rysunek i Malarstwo w LP Nałęczów.

Łukasz Głowacki

Motta akapitów pochodzą z „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza.

Komentarze